15
lat szczęśliwego, udanego małżeństwa...Jedno dziecko na stanie,
drugie w drodze. Z dziubków sobie jedli, wszędzie razem byli, za
rączki chodzili, smsami się zasypywali gdy pracowali... Że
kochają, że tęsknią...Aż pewnego dnia powrót z pracy okazał
się zakończeniem wszystkiego - "TO KONIEC" - powiedział
i wyszedł zapalić papierosa, choć dawno temu rzucił. I tak jak
tytoń poszedł z dymem tak ich związek pozostawił po sobie
zgliszcza, wiele przykrych słów i ból w sercu i żadnej konkretnej
odpowiedzi na pytanie DLACZEGO? W ciągu tygodnia zmieniło się
wszystko, wyprowadzka, prawnicy, brak normalnych rozmów... Dwoje
ludzi, którzy świata poza sobą nie widziało zmieniło się w
dwoje ludzi obcych, a w tym wszystkim dziecko, które stało się
kartą przetargową. Gdzieś w tle nowa/nienowa kobieta, pozew
rozwodowy z orzeczeniem o winie, nowe osobne konta bankowe, a wspólne
dotychczasowe marzenia są realizowane w zaskakującym tempie, ale
przez każdego z nich osobno.....Znając tą parę na pozór
doskonałą też zastanawiam się dlaczego? Czy za mało w tym
wszystkim każdy miał swojej przestrzeni, czy za dużo było w tym
jej gadania, czy za późno on wracał do domu, czy dziecko które
miało być kołem ratunkowym stało się balastem, czy można było
to jeszcze uratować? Chociaż tak się zastanawiam co ratować,
skoro obydwoje twierdzili uparcie, że są najszczęśliwsi na
świecie, a co gorsza - naprawdę tak wyglądali......
Ch.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz